Skip to content

Relacja z zimowisk 2020

Tekst: Przemysław Koszulski

Czas ferii zimowych dla województwa łódzkiego już za nami. Czas ten różnie się kojarzy. Dla jednych – zwłaszcza dla rodziców – z poczuciem ulgi, bo zakończył się pewien dylemat, jak w czasie ferii zorganizować czas dziecku, kiedy nie dostało się urlopu i trzeba iść do pracy. Dla drugich, zwłaszcza tych najmłodszych, ferie zimowe to drugi etap „wakacji zimowych”. Nie boję się nazwać tego czasu nowym terminem: „wakacji zimowych”, bo jak inaczej nazwać ten okres, gdy dzieciaki z naszego województwa miały wolne od nauki od 20 grudnia 2019 do 26 stycznia 2020 i jedynie przez 4 dni na początku stycznia przypomniano im, na chwilę, o obowiązku pogłębiania swej wiedzy. Chciałoby się napisać, że takiego czasu nawet „najstarsi górale nie pamiętają” 😊, przynajmniej ja jak i wielu moich rówieśników, a dzisiejszych rodziców nie miało, jako dzieci tak dobrze, by w środku zimy mieć ponad miesiąc wolnego 😊. Poczucie ulgi u rodziców kontrastował z nastrojami ich dzieci, które nieco odpoczywały od trudnych pojęć, tematów poruszanych na lekcjach w szkole. Dla których z pewnością wspomnienie przeżytych ciekawych chwil w czasie półkolonii, zajęć, jakie odbywały się w pomieszczeniach organizowanych przez różnego rodzaju instytucje wychowawcze, edukacyjne czy kulturalne na dłuższy czas pozostanie w pamięci. Pośród tych młodszych szczęśliwców była również grupa, która zdecydowała się skorzystać z zimowisk organizowanych przez parafię pod wezwaniem św. Alberta Chmielowskiego w Łodzi.

Na zimowiska zdecydowała się grupa 15 dzieci, najmłodszy miał 6 lat, a najstarszy 18, ale to niecałe statystyki. W grupie znalazło się miejsce dla znanego w naszej parafii z posługi, ministranta-seniora. Wśród tej grupy były również cztery przedstawicielki płci pięknej 😊 i trzech opiekunów w tym przede wszystkim nasz wikariusz x. Andrzej Wroński, który czuwał nad organizacją wyjazdu, pobytu, inicjował i inspirował zajęcia, wycieczki piesze i autokarowe. W sumie 19 osób zdecydowało się na wyjazd w przepiękny rejon Gorczańskiego Parku Narodowego z którego rozpościera się przepiękny widok na Beskid Sądecki, Pieniny i Tatry.

Zimowiska rozpoczęły się 13 stycznia od wyjazdu z pod bram naszego kościoła o godzinie 8:30. Około godziny 15:00 dojechaliśmy do celu naszej podróży jakim był Dom wypoczynkowy „U Staśka” w Ochotnicy Dolnej. Tak więc odpoczywać mieliśmy w najdłuższej miejscowości w Polsce, bo ciągnącej się przez 17 kilometrów. 

Ochotnica powitała nas niezwykle przyjaźnie, widokiem, którego brakuje w Łodzi – śniegiem. Gospodarze państwo Zofia i Stanisław Jagieło przygotowali dla nas królewską obiadokolacją. Po posiłku był czas na zapoznanie się, każdy mógł powiedzieć parę słów o sobie, czym się zajmuję, czym się interesuje. Uderzała u niektórych niezwykła dojrzałość ponad swój wiek. I to bardzo się przydało następnego dnia, bo po śniadaniu, krótkim przygotowaniu, zapewnieniu odpowiedniej aprowizacji cała nasza 19-osobowa grupa zaatakowała szczyt Gorce położone na wysokości 1228 m. n.p.m. Początek był bardzo obiecujący, przede wszystkim dopisywała nam niezwykle piękna słoneczna pogoda, po szybkim przejściu pierwszego lasu rozpościerał się piękny widok w kierunku północnym na Beskid Sądecki i wtedy też mogliśmy dojrzeć cel naszej wyprawy – Gorce na której wznosiła się wieża obserwacyjna. Jak już napisałem wchodziliśmy pełni werwy i animuszu, jednak z biegiem czasu pojawiły się pierwsze przeciwności, trzeba było wykazać się niezwykłym chartem ducha by przejść kilka kilometrów pod górę. Trasę, którą wybraliśmy, a była ona najkrótsza, w normalnych, sprzyjających warunkach powinno się pokonać w ciągu 1,5-2 godzin. W normalnych, czyli w porze suchej. My natomiast mieliśmy pod sobą półmetrowy śnieg, w niektórych momentach lód, ciężar ubrań, które siłą rzeczy wyczerpywały nasze siły w dalszej marszrucie, przeszkadzała wilgoć. Skłamałbym gdybym napisał, że każdy wszedł na szczyt. Właśnie wtedy w tych trudnych chwilach, była widoczna ta dojrzałość niektórych z dnia poprzedniego, ich wypowiedzi teraz przełożyły się w czyn. Ktoś kogoś wsparł ramieniem, inny płaczący dostał czekoladę i to wystarczyło by nabrał „sił”, ktoś w telefonie włączył piosenkę i śpiewając, zapomniał o niewygodzie, trudzie i wspinał się dalej, inny rozpoczął dziesiątkę różańca a za nim odmawiali inni, był też taki chłopak, który przewracał się tyle razy, że nie sposób zliczyć, ale wstawał, nie poddawał się i szedł dalej. Jeden, drugiego wspierał i tak po ponad 3 godzinach dotarliśmy na szczyt, zmęczeni, ale szczęśliwi 😊. Nagrodą był dla nas łyk herbaty, widok z wieży na Beskid Sądecki, ale przede wszystkim na Tatry, majestatyczne wybijające się ponad chmury. Niektórzy z nas dotarli na szczyt w 2 godziny, byli i tacy, którzy nie dali radę, ale wszyscy opiekunowie byli zgodni już po powrocie, że każdy bez wyjątku może być dumny z tego, że spróbował, że podjął rękawicę. Zmęczeni również trudnym powrotem spałaszowaliśmy obiadokolację i dość szybko zasnęliśmy snem twardym. Czekał nas kolejny równie ciekawy dzień.

Następnego dnia za namową kilku chłopaków x. Andrzej zaproponował zorganizowanie kolejnej wyprawy i zdobycia Lubania położonego na wysokości 1225 m. n.p.m. Okazało się, że niemal połowa uczestników zimowisk nie zrażona trudnościami dnia poprzedniego wyraziła chęć i uczestniczyła we wspinaczce. Nieco większa część uczestników optowała za wyjazdem do Krościenka nad Dunajcem. W samym Krościenku zwiedziliśmy Centrum Ruchu Światło-Życie znajdujące się na Kopiej Górce, zwiedziliśmy miasto nieco jednak obumarłe w porze zimowej i wróciliśmy na posiłek. Natomiast grupa, która zdobywała Turbacz przybyła 2 godziny później, ale jakby już zaprawieni w „boju”, po obiedzie byli otwarci na różne inne zajęcia, bilard, piłkarzyki, tenis stołowy czy gry planszowe. Trzeba w tym miejscu dodać, że zimowiska organizowane przez naszą parafię nie polegały jedynie na eksploatowaniu fizycznym uczestników. Był to również czas, kiedy mogliśmy codziennie uczestniczyć w mszy świętej odprawianej przez x. Andrzeja, ale również była to doskonała okazja by aspirujący kandydaci na ministrantów nauczyli się jak poprawnie zachowywać się i służyć przy ołtarzu. Ksiądz Andrzej prowadził również szkołę liturgii, dzieląc się z nami jej tajnikami. Odkrywając przed nami i wyjaśniając, kiedy jest najważniejszy moment w czasie Eucharystii. Co to jest pierwsze czytanie eucharystyczne, lavabo, w którym momencie dokonuje się przeistoczenie i inne pojęcia, które tak często nam umykają w czasie naszego uczestnictwa w mszy świętej. Zresztą chwile, kiedy mogliśmy spotykać się z Bogiem, nie odbywał się jedynie w czasie mszy, ale również przed śniadaniem wszyscy gromadziliśmy się by odmówić modlitwy jakich nauczył naszego wikarego jego ojciec, czyli tzw. „pacierz”. Również przed każdym posiłkiem i po nim dziękowaliśmy Stwórcy za dary jakie zostały przygotowane przez ręce gospodarzy.

W czwartek przy znaczącej pomocy Pana Staśka wybraliśmy się z „jabłuszkami” i oponą od traktora w górne partie wsi i wykorzystując odpowiednie warunki zjeżdżaliśmy z górki, jakich mało jest w naszym mieście Łodzi. Zabaw i śmiechu na śniegu nie było końca, jedni przenosili się w inne rejony stoku by zjeżdżać z coraz wyższych partii wzniesień, a inni lepili bałwany. Po kilku godzinach zabaw zmęczeni, mokrzy od nieustannych upadków, przewrotów na śniegu, ale radośni wróciliśmy do domu wypoczynkowego. Dzień jeszcze się kończył, a kolejne atrakcje czekały na uczestników zimowisk. Po mszy i kolacji większość uczestników zebrała się w Sali kominkowej gdzie oglądaliśmy filmy. Pozwolę sobie na tym zakończyć mini relację z zimowisk. Przyznać muszę, że nim ten tekst zostanie zamieszczony na stronie parafialnej, pierwszymi recenzentami powyższego tekstu była dwójka moich młodszych dzieci, a jednocześnie uczestnicy zimowisk. W miarę gdy czytałem, pojawiał się w ich oczach błysk i uśmiech i jestem głęboko przekonany że nie tą reakcję nie spowodował czytany przeze mnie tekst tylko czar wspomnień z przeżytego , wspaniałego czasu, gdzie przebywając z różnymi osobami spotkali się z akceptacją i zabawą. Pomimo różnych, mogli przeżyć kilka dni na łonie natury, w przepięknej części naszej ojczyzny. Jestem przekonany, że nie raz, nie dwa będą wracali do tych wspomnień i można sobie życzyć i pokładać nadzieję że jeszcze powróci się w tamte rejony, przecież przed nami do zdobycia inne szczyty 😊, zorganizowanie choćby prawdziwego kuligu i inne atrakcje na które nam nie starczyło czasu 😊.

 Zdjęcia

Kategorie:Relacje
Parafia pw. św. Alberta Chmielowskiego